Relacja XI zlotu CG w Łebie, 9-11 września 2005
Łeba to turystyczna perełka wybrzeża: ruchome wydmy w Słowińskim Parku Narodowym, latarnie morskie, wielu turystów i gros
atrakcji wieczorową porą (sic!). Zdecydowaliśmy, że XI zlot Calibra Group ponownie odbędzie się właśnie w takim klimacie. Wielu
z nas jechało na zlot mając w pamięci znakomite spotkanie w Łebie sprzed dwóch lat: świetną pogodę, spacer po wydmach i brzegiem
morza. To była prawdziwa sielanka.
Monia zapewniła fantastyczny ośrodek i do końca wzięła odpowiedzialność za formalności i ulokowanie przybyłych. Dziękujemy!
Przytulne pokoje, świetlica, piękny teren i przede wszystkim wielki parking. Gdyby jeszcze miała wpływ na poranne menu...
Goliath i Carola, Monia wraz ze Singerem, jako pierwsi przybyli uczestnicy zlotu, otworzyli XI spotkanie Calibra Group.
Towarzystwo zbierało się dość długo, acz sukcesywnie. Nie będziemy wszystkich wymieniać - jako ostatni przybył Greefband i Marki
z Dorotą. Ci ostatni podjęli decyzję o weekendzie z Calibra Group spontanicznie, sprawiając tym samym miłą niespodziankę.
Tradycyjnie świetlicowi biesiadnicy w świetnych nastrojach zabawili do późnych godzin nocnych.
W sobotę, jeszcze przed śniadaniem, część grupy wyruszyła sprawdzić, czy morze nie wyschło i zaczerpnąć świeżego, jodowanego
powietrza. Szronik zastosował bardziej drastyczny środek orzeźwiający: kąpiel w ciemnej, słonej i bardzo zimnej wodzie! Wyrazy
uznania.
Po osobliwym śniadaniu, z całkiem nowymi siłami polowaliśmy na jakąkolwiek pogodę bez deszczu. Porzucając pierwotny plan
zawodów "darts" ruszyliśmy pod wydmy grupą kilkunastu Calibr. Aura była jednak nieubłagana, więc zdecydowaliśmy się na
wcześniejszy obiad. Jak się okazało nasz wybór padł na zamkniętą dla gości knajpę. Ostatecznie zostaliśmy przyjęci. Wprawdzie
zabrakło dań z menu od ilości zamówień jakie zostały złożone przez zlotowiczów ale także był to pierwszy dzień w pracy
restauracyjnej kucharki, jednak jedzenie było obfite i bardzo smaczne. Podczas obiadu dotarł Magnezz z Asią i Kamil w
towarzystwie swoich kobiet - jednej całkiem malutkiej. Należy dodać, że na naszych zlotach pojawia się coraz więcej
Calimaniaków z dziećmi. Dzięki temu atmosfera jest jeszcze bardziej rodzinna.
Po długim siedzeniu na restauracyjnym tarasie większość z nas postanowiła przymierzyć się do zdobycia ruchomej góry piasku.
A nie było łatwo się tam dostać. Pan w kasie biletowej był znudzony i nieco agresywny, było zimno, siąpił deszcz, meleksów było
mało i część z nas musiała długo czekać na ten kosztowny i mało komfortowy transport. Urok wielkiej piaskownicy zrekompensował
wszelkie bolączki, a humor i tak cały czas dopisywał. Na samej górze trochę nas wywiało, odbyła się grupowa sesja zdjęciowa, a na
dole u stóp wydmy dwójka "robaków" z zapałem kreśliła ogromny napis "Calibra Group". Wiadomo, nasi są wszędzie. Droga powrotna
też odbyła się na raty. Część załapała się na lokalny transport, a grupa z flaga CG, pod którą szedł Misio i jeszcze kilku
klubowiczy na piechotę dzielnie ruszyła ponad pięciokilometrową trasą do parkingu (choć w planach było "złapanie" rejsu
stateczkiem w połowie drogi).
Zebrani w ośrodku, po reorganizacji składu zlotu (dojechała Kiciara, Monia wróciła do Trójmiasta) zebraliśmy się do wspólnej
calibrowej sesji fotograficznej. Na pokaźnym parkingu było wiele możliwości prezentacji osiemnastu wtedy obecnych Calibr. Tego
popołudnia również obejrzeliśmy większość zrobionych na zlocie fotek. Przymierzając się do ogniska zaglądaliśmy pod maski,
Adach wyprostował felgę, którą Szronik pogniótł na łebskich drogach, Greef przełożył komputer w nadziei znalezienia przyczyny
niedziałającego obrotomierza, królowała mniej lub bardziej zaawansowana technika.
Popołudniowa krzątanina nieoczekiwanie przeniosła nas w porę ogniska. I tu popis dał obiecywany i zapowiadany wcześniej - po raz
pierwszy razem - duet Greef i Goliath na gitarach. Towarzystwo wściekłego chórku uświetniło koncert, a uciechę miała większość
zlotowiczy. Część z nas bawiła się w tym czasie w świetlicowej atmosferze, a figle nocne nie znały końca... Zresztą niektórzy
przesadzili i gorączka sobotniej nocy skończyła się dosyć boleśnie, co trochę skwasiło nasze nastroje. Nigdy więcej. Za to
ognisko będziemy miło wspominać.
Niedziela. Kierowani ambitnym planem przejścia przez wcześniej zapowiedziane i zorganizowane konkursy postanowiliśmy
przeprowadzić je w ekspresowym tempie. Okazało się to raczej niewykonalne. Dla formalności dyplomy rozdaliśmy na podsumowanie
zlotu - za specjalne "osiągnięcia".
Wczesne popołudnie spędziliśmy na plaży - jedni mocowali się z latawcem, drudzy wdychali jod, jeszcze inni ogrzewali się herbatką
w plażowej knajpce. Na zewnątrz dominował ostry, jesienny wiatr. Od morza.
Pożegnalny obiad w akompaniamencie żartów i obietnic rychłego spotkania skończył się o wiele za szybko. Powoli calibrowe
towarzystwo ruszało w kierunku swoich domów. W stronę Trójmiasta ruszyły dwie kolumny, w jednej z nich osiem samochodów. Po
drodze kolumna zatrzymała się w Sierakowicach, gdzie zostały zapalone znicze na grobie ś.p. Waldiego.
Również i powrót nie obył się bez przeszkód, ale ostatecznie wszyscy dotarliśmy do domu. Następnym razem zobaczymy się późną
jesienią na zlocie zamykającym trzeci sezon CG.
Kochanie, powiedz "Słoneczko" !!!
Madźka & Andres74
|