Relacja VII zlotu CG w Kretowinach, 17-19 września 2004
Jak mawiali Chińczycy nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. I słusznie, gdyż rzeka płynie i ciągle
się zmienia. Nasz VII oficjalny zlot CG ponownie odbył się w tym samym miejscu, co w lipcu ubiegłego roku, czyli
nad jeziorem Narie w Kretowinach. Jezioro nie rzeka, ale spotkanie było inne niż poprzednie "Kretowiny". Jednak
na pewno równie udane.
Wrześniowy zlot rodził się raczej w bólach. Trudno było ustalić termin, który by wszystkich zadowolił. To samo
dotyczyło miejsca. Jest nas coraz więcej, a dla wielu osób koniec września to początek roku akademickiego i coraz
trudniej o jednomyślność. Dorocia i Adach zaproponowali Kretowiny. Powiedzieliśmy "tak" i pojechaliśmy.
Program zakładał mało wspólnych przejazdów, ale za to wiele konkursów. Pierwszy, zupełnie nieformalny, odbył się
w piątek wieczorem. Ci, którzy dojechali wcześniej zastawiali stół butelkami, które początkowo były pełne, a potem
coraz bardziej puste. Ci, którzy przyjechali na końcu musieli nadrobić zaległości. Chyba wiecie, jaka to była
konkurencja... Rano stół był zastawiony.
W połowie wieczoru zjawiły się dwa nieznane stwory: dwa metry wzrostu, białe kombinezony ochronne, gaśnice w rękach
(to już chyba standardowy element zlotów, nie tylko CG :) ), ochraniacze na nogach, a na plecach napis "Calibra Group".
Przez chwilę wszystko było białe, potem "strażnicy" sami się zneutralizowali. Nadal nie wiemy kim byli. Pozostał
po nich wózek z supermarketu i jasna peruka. Nocne Calibrowiczów rozmowy trwały prawie do trzeciej rano.
W sobotę powitała nas piękna jesienna pogoda. Nad jeziorem panowała kompletna cisza, wiedzieliśmy, że jesteśmy na
Mazurach. Po śniadaniu rozłożyliśmy się na trawie, ale długo to nie trwało, gdyż Prezes przeforsował rozpoczęcie konkursów.
Pierwszym było ciągnięcie Calibry na linie na odcinku ok. 50 metrów (trochę pod górkę po ubitym piasku). Calibra (z Wachaczem
na pokładzie) ważyła ok. 1,3 tony, więc było co ciągnąć. Wyniki były różne, ale najważniejsza była dobra zabawa, gdyż
śmiechu było przy tym całkiem sporo. Dziewczyny cały czas kibicowały i zachęcały do wysiłku, ale Calibry ciągnąć nie
chciały... Zaraz potem przeprowadziliśmy konkurs w rzucie oponą. Zdaje się, że wygrali ci sami siłacze, co w
poprzedniej konkurencji. Poleżeliśmy trochę na słońcu i poszliśmy pograć w koszykówkę (to znaczy poszliśmy wszyscy,
a grali tylko najbardziej zmotywowani...).
Po południu pojechaliśmy do Morąga na obiad. Była to okazja do przejazdu w zwartym szyku. Kilkanaście
kilometrów to niewiele, ale za to było sporo zakrętów i zrobiliśmy mały objazd po mieście. Zaparkowaliśmy w
dwóch rzędach pod kasynem wojskowym i już po chwili mieliśmy spore grono widzów. Po Morągu chyba rozeszła się
wiadomość o naszym przyjeździe, gdyż co chwile podjeżdżały samochody z piskiem opon (w tym policja polonezem
oraz pięciu osobników w dużym fiacie - ci ostatni dostali od nas wielkie brawa). My w tym czasie mogliśmy
zamówić i zjeść obiad. Posiłek był smaczny, podany przez miłą obsługę. W lokalu panował przyjemny półmrok, była
okazja do dłuższych do rozmów przy stole. Potem zrobiliśmy zakupy z myślą o wieczornym ognisku i wróciliśmy nad
jezioro.
Wjeżdżając na teren ośrodka ustawiliśmy samochody na polanie do wspólnego pamiątkowego zdjęcia. W dalszej części dnia
był czas wolny, który jak zawsze skończył się dyskusjami o naszych Calibrach i o innych samochodach. Niektóre maski
poszły w górę i DRL miał okazję podłączyć do kilku silników laptopa z programem diagnostycznym. Posłuchaliśmy muzyki,
porozmawialiśmy. Zrobiło się ciemno, więc poszliśmy na ognisko zorganizowane przez restauratorów z ośrodka. Każdy
dostał porcję bigosu i mógł napić się piwa z beczki (nic za darmo, to wiadomo). Ognisko było na dole przy samym
jeziorze, więc wiał zimny wiatr, a z brzozowego drewna leciało sporo dymu. Po pewnym czasie prawie wszyscy siedzieliśmy
przy ognisku (oprócz pewnej rekonwalescentki, która cały dzień spędziła w domku...). Czas mijał nam przy piwie na
smażeniu kiełbasek i opowiadaniu dowcipów, ale naprawdę rozgrzaliśmy się przy drugiej części konkursów. Panie piły
piwo z butelki ze smoczkiem (nie do opisania), a panowie piwo z butelki słomką (konkurencja zakończona
błyskawicznie). Najważniejsze było jednak rzucanie wałem korbowym, który kilka tygodni wcześniej zrobił dziurę w
silniku V3Wi'ego (kilkanaście kilogramów wagi). Zajęło nam to prawie godzinę, każdy rzucał dwa razy, również
wszystkie dziewczyny stawiły się do konkursu (niektóre dobrowolnie). Wyniki mieściły się w przedziale od 0,80 m
do 5,60 m. Zabawa była wyśmienita, zapomnieliśmy nawet o zimnym wietrze. Przy ognisku zostaliśmy mniej więcej do
północy, po czym wróciliśmy do naszych domków z ciepłą wodą (i TV). Kierownictwo ośrodka było zachwycone sposobem,
w jaki bawił się nasz klub. Podobno dawno nie widzieli tak zgranej grupy...
Niedziela była ostatnim dniem zlotu. Ponownie świeciło słońce, niebo było bezchmurne. Powoli zjedliśmy śniadanie i
zalegliśmy na słońcu. Trudno to inaczej określić. Wzięliśmy koce i usiedliśmy przed domkami. Leżeliśmy sobie, rozmawialiśmy,
łapaliśmy ostatnie słoneczne ciepełko. Takie beztroskie wspólne "nicrobienie" po prostu świadczy, że dobrze się znamy
i dobrze się czujemy we własnym gronie. Potem przenieśliśmy się na przystań, ale nikt nie zdecydował się na wypożyczenie
łódki. Na deskach też spędziliśmy chwilę i przeszliśmy na kolejny pomost, gdzie Shark wykąpał się w wodzie, a reszta
osób przezornie pozostała na trawie.
Wracając przechodziliśmy obok domków, w których mieszkaliśmy rok temu, co wywołało falę wspomnień. Część osób w tym
roku nie przyjechała, za to zjawiło się wiele nowych osób (serdecznie witamy!!!). Nasz klub zmienia się i od nas
zależy sposób w jaki będzie dalej się rozwijał. Mamy nadzieję, że na kolejnym zlocie wszystkich będzie
więcej: zarówno nowych, jak i "starych" Calibrowiczów. Już teraz zapraszamy.
Po południu część osób odjechała do domów, a część ponownie wybrała się do Morąga na obiad. Tym razem zamawianie z
karty było naprawdę wesołe. Ale to już pozostanie tajemnicą DRL-a i Sharka oraz tych, którzy byli razem z nimi, gdyż
żaden opis nie zastąpi obecności na zlocie. Kto chce wszystko wiedzieć, niech przyjeżdża. W listopadzie będzie
kolejna okazja. Play it again, Sam.
Andres74
|